Zmiana układu sił. Czy Polska wreszcie zadba o siebie?

Nadchodzą potężne zmiany. Wiatr historii znowu zawiewa z innej strony, a my stajemy na rozdrożu, na którym jedni wybiorą uległość, a inni suwerenność. Pytanie tylko, czy Polska w ogóle ma jeszcze jakikolwiek wybór?

Trump, Zełeński i przyszłość NATO

Coś się zmienia. W relacjach USA-Ukraina widać pęknięcie, którego jeszcze rok temu nikt się nie spodziewał. Donald Trump siada do rozmów pokojowych nie z Zełeńskim, ale z Putinem, jakby Ukraina nie miała własnego głosu. W teorii to Rosja była agresorem, Ukraina ofiarą, państwa szeroko pojętego Zachodu wspierały Kijów... a teraz? Teraz Trump jak gdyby nigdy nic prowadzi rozmowy, które powinien prowadzić Zełeński. To wygląda, jakby USA po prostu postanowiły zamknąć temat wojny ponad głowami Europy Wschodniej.

Co gorsza, Trump zaczyna kreować narrację, w której to Ukraina miała sprowokować konflikt, a Zełeński staje się w tej układance nie obrońcą swojego kraju, lecz kimś, kto doprowadził do eskalacji. Jeszcze trzy lata temu nikomu by to nie przyszło do głowy. Widzieliśmy przecież, jak kacapskie rakiety z białym fosforem burzyły ukraińskie miasta. Teraz, zgodnie z nową narracją, Ukraina to już nie ofiara, lecz gracz, który "utrudnia" globalne interesy mocarstw. Czy znowu przed światem i Polską coś zostało utajone? Czy to, że widzieliśmy płonące miasta Ukrainy, to była rzeczywiście wina polityków ukraińskich? A my o tym nic nie wiemy? My- jeden z głównych sojuszników USA? Co w takim wypadku z NATO z koro o takich sprawach nie jesteśmy informowani?

Czy to oznacza początek końca NATO w obecnej formie? A może tylko zmianę strategii, w której USA pozostaną hegemonem, a cała reszta stanie się jedynie bezkrytycznymi wasalami? No bo jeśli NATO ma się rozpaść, to co potem? USA, silne i niezależne, prowadzi swoje interesy, a Europa dzieli się na kilka stref wpływów? A Polska? No właśnie. Co w tym wszystkim robi Polska? Gdzie w tej układance znajduje się średniej wielkości kraj, którego politycy nawet nie są dopuszczani do rozmów pokojowych?

Nikogo ze wschodniej flanki NATO nie ma przy stole rozmów. Nikt nie zapytał Polaków, co my na to. Jakby nasza granica z Ukrainą, nasze wsparcie militarne, polityczne i, przede wszystkim, społeczne dla Kijowa, nasze wysiłki w budowie sojuszy nie miały znaczenia. To niepokojący sygnał, bo oznacza, że Zachód nie traktuje Polski jako realnego gracza na arenie międzynarodowej, tylko jako kraj, w którego imieniu można przemawiać. Czy tego naprawdę chcieliśmy?

Co więcej, konferencja w Arabii Saudyjskiej nie dotyczy tylko Ukrainy. Putin będzie chciał ugrać coś znacznie większego. Rosja jest gospodarczo rozwalona przez wojnę, a Putin desperacko potrzebuje odzyskać utracone pieniądze. Nie chodzi tylko o zakończenie konfliktu, ale o odmrożenie aktywów oligarchów, powrót do międzynarodowego obiegu finansowego i – przede wszystkim – uruchomienie Nord Stream 2. Jeśli Trump i Putin dobiją targu, Rosja znów zacznie zarabiać miliardy na surowcach, co da Kremlowi nową siłę i wpłynie na całą politykę UE. Zyski z gazu to także wpływy polityczne – Putin będzie chciał odzyskać pełną kontrolę nad Niemcami i Francją, sterując polityką europejską z tylnego siedzenia. Czyli powrót do układu, w którym Europa Zachodnia udaje, że nie widzi zagrożenia ze strony Moskwy, a Polska znów zostaje wystawiona jako bufor.

W tej wojnie nie ma jednego przegranego – są dwaj. Pierwszym jest Ukraina, która niemal na pewno straci okupowane przez Rosję tereny, co jest dla niej klęską terytorialną. Drugim przegranym jest Rosja, która mimo ogromnych strat ludzkich i miliardów wydanych na wojnę, nie osiągnęła żadnego strategicznego celu. Nie zajęła Kijowa, nie obaliła ukraińskiego rządu, nie podporządkowała sobie Ukrainy. W efekcie to porażka polityczna i strategiczna, bo Putinowi nie udało się zrealizować swoich głównych założeń. Ta wojna, niezależnie od końcowego wyniku rozmów pokojowych, pokazuje jedno – oba kraje zapłaciły ogromną cenę, ale nikt tu nie jest zwycięzcą.

Wybory prezydenckie i przyszłość Polski

Przy takiej sytuacji geopolitycznej kluczowe staje się pytanie: czy Polska jest gotowa na nadchodzące zmiany? Idą wybory prezydenckie, ale czy w ogóle mamy odpowiedniego kandydata na takie czasy?

Kolonializm brukselski? Wasalizm amerykański? A może wreszcie polska suwerenność? Mamy Trzaskowskiego, który zrobi z nas jeszcze większy land niemiecki. Mamy Mentzena, który gada o podatkach, ale w sumie nie ma pojęcia o geopolityce i wojsku. Mamy Nawrockiego, który będzie się dopiero uczył polityki na żywym organizmie w bojowych warunkach, ale jego wypowiedzi pokazują raczej skłonności prezydenckie jak u sanacyjnych polityków w 1939 r. Nie oszukujmy się... Nie mamy kandydata, który wyznaczy nowy kierunek.

Ale czy to w ogóle ma znaczenie, skoro prezydent realnie nie rządzi krajem? To premier kieruje polityką i gospodarką. Więc jeśli Polska pozostanie w obecnym układzie, to Tusk i PO zrobią z nas kolejny niemiecki land.

Co Polska powinna zrobić?

W mojej opinii prezydentem powinien zostać ktokolwiek, kto będzie myślał tylko o polskim interesie. Nie ktoś, kto będzie pierdolił głupoty, że "Polska jest na kolanach", tylko ktoś, kto skupi się na realnych działaniach. Ktoś, kto wetami prezydenckimi sparaliżuje rząd Tuska i wymusi nowe wybory parlamentarne jeszcze w tym roku.

Bo może właśnie teraz jest czas na całkowicie nową siłę polityczną. Nie taka popierdułka jak Hołownia i PSL, którzy robią teatrzyk dla naiwnych, ale prawdziwą partię centrową, która połączy potrzebny socjal z wolnym rynkiem, odsunie od władzy PO-PiS i zrobi miejsce dla nowej sceny politycznej.

Jedno jest pewne: Polska nie może dłużej dryfować bez celu. Czas przestać być pionkiem w grze innych i zacząć budować własne interesy. Czas wyrwać się z tego bagna, w którym się urządziliśmy... Przestańmy się żreć między sobą, a zacznijmy współpracować.ółpracować.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Plan ogólny - wiedza dla nie mających czasu na takie rzeczy

WOŚP na rozdrożu: od jednoczącej idei do podziałów

Najbardziej niedoceniany kandydat tych wyborów