Polska doktryna wojenna – czemu jej nie mamy?
Drogi Czytelniku,
Od kilku dni chodzi mi po głowie jedno pytanie: czy Polska ma dziś realną doktrynę wojenną? Nie chodzi mi o jakieś akademickie dokumenty zapisane w PDF-ach, ale o PRAWDZIWĄ strategię działania w sytuacji realnego zagrożenia ze strony Rosji i Białorusi. I obawiam się, że odpowiedź brzmi: nie.
Oddaliśmy większość postsowieckiego sprzętu Ukrainie – słusznie czy nie, to temat na inną rozmowę. W zamian dostaliśmy garść sprzętu od sojuszników i zrobiliśmy ogromne zakupy z USA i Korei. Tylko że... te zakupy są na kredyt, a sprzęt będzie dopiero za kilka lat. W międzyczasie? Mamy dziurę.
Dlaczego więc nie poszliśmy inną drogą? Przecież można było:
-
kupować T-72 z byłych krajów Układu Warszawskiego,
-
modernizować je do standardu PT-91+,
-
rozwijać wersje przejściowe: np. tańsze Rosomaki Light, BWP z lepszym opancerzeniem i nowoczesną optyką,
-
inwestować w broń przeciwpancerną, artylerię rakietową, systemy dronów i WRE,
-
skupić się na logistyce, mobilności i masie, a nie tylko na błyszczących Abramsach i K2.
To byłby sprzęt przejściowy – nie po to, by walczyć z najnowszymi czołgami, ale by utrzymać front, wspierać linię, walczyć z desantem, bronić przepraw i granic. I co ważne – taki sprzęt nadawałby się również do ataków prewencyjnych: by uderzyć w siły przeciwnika, zanim zdążą się rozwinąć, wejść w głąb jego terytorium, namieszać logistycznie i wycofać się, zanim zdąży zareagować. Szybkość, mobilność, elastyczność – tego dziś potrzebujemy.
Ale jednocześnie powinniśmy jasno określić cel: Polska armia za 10 lat powinna być samodzielna technologicznie.
To znaczy:
-
mieć własne czołgi nowej generacji (czy to rozwijane na bazie K2PL, czy własna konstrukcja),
-
produkować nowoczesne systemy rakietowe i bezzałogowce (już teraz mamy potencjał – WB Electronics, Mesko, HSW),
-
rozwijać pełną warstwową obronę powietrzną, którą da się produkować i serwisować lokalnie,
-
zbudować przemysł okrętowy zdolny do produkcji fregat, korwet i dronów nawodnych,
-
utrzymać własne linie remontowe i zapasowe dla lotnictwa i artylerii.
Bez tego będziemy zawsze skazani na bycie klientem i importerem. A w geopolityce klient to nie sojusznik – to pionek.
Teraz, zanim zamkniesz tę stronę z myślą: „a tam znowu pierdolisz trzy po trzy, byś się wziął do roboty”, albo „Jezu, co on znowu bredzi...” – zatrzymaj się na chwilę.
Bo wiem, że życie jest intensywne, wymagające. Ale właśnie dlatego musimy o tym mówić. Bo jeśli my, zwykli ludzie, nie będziemy się interesować tymi sprawami, to zajmą się nimi ci, którzy zrobią to źle.
Twoja rola? Zainteresować się. Porozmawiać z kimś. Dać sygnał, że zależy Ci na bezpieczeństwie Twojej rodziny i kraju. Tyle wystarczy na początek.
A skoro już o tym mówimy – zbliżają się wybory. I pojawia się kolejne pytanie: czy warto oddać głos na ludzi, którzy mówią o wspólnej armii europejskiej, o wspólnym zbrojeniu się pod szyldem UE, które zadziała... może za dekadę? Czy naprawdę mamy czekać na wspólne programy, wspólne fabryki i wspólną biurokrację, gdy Rosja szykuje się tu i teraz?
A może lepiej postawić na tych, którzy mówią o realnej współpracy regionalnej: z Turcją, państwami bałtyckimi, Skandynawią, Koreą Południową – z tymi, którzy chcą współpracować tu i teraz, a nie czekać, aż Bruksela pozwoli?
Albo trzymać się dalej tylko USA i NATO, licząc że nas obronią – choć wiemy, że zanim się zbiorą, może być już za późno.
Na koniec chcę się zmierzyć z głosem krytyki, który słyszę często: „Ale po co się zbroić, przecież jesteśmy w NATO”, albo „atak wyprzedzający? To my mamy być agresorem?”
Odpowiem tak:
-
NATO to sojusz polityczny, nie armia szybkiego reagowania. Gdy Rosja zaatakuje, zanim cokolwiek się wydarzy, będziemy zdani na siebie.
-
Obrona nie oznacza bierności. Izrael, Turcja czy Finlandia wiedzą, że czasem trzeba wyprzedzić atak, by nie stracić wszystkiego.
-
Nie chodzi o agresję – chodzi o odstraszanie. Jeśli przeciwnik wie, że odpowiesz silnie i szybko, to może w ogóle nie zaatakuje.
Dlatego właśnie potrzebujemy prawdziwej polskiej strategii – własnej, suwerennej i realistycznej.
I na sam koniec, zostawię Ci kilka pytań bez odpowiedzi:
Co zrobisz, gdy pewnego dnia nie będzie już pracy, bo zakłady staną, granice będą zamknięte, a transport stanie w miejscu? Co zrobisz, gdy ruscy i białoruscy żołnierze przekroczą granicę, a nasze wojska będą rozbite? Co zrobisz, gdy usłyszysz wybuchy w swojej okolicy, a w sklepach zabraknie jedzenia? Co wtedy powiesz sobie w lustrze? Że nie miałeś czasu? Że to nie Twoja sprawa? Że nie wiedziałeś? Czy potrafiłbyś/potrafiłabyś wyjść ze swojej strefy komfortu w czasie wojny? Czy dałbyś/dalabyś radę przejść z życia w ciepłym mieszkaniu, z pełną lodówką, Wi-Fi i Netflixem – do warunków ludzi zza Uralu, gdzie nie ma bieżącej wody, prądu, papieru toaletowego, a w marketach świeci pustkami?
Moim zdaniem – już jest ten czas. Ten moment, kiedy trzeba przestać liczyć na cud i zacząć budować własną siłę.
Co o tym sądzisz? Czy Polska powinna przyjąć ofensywną doktrynę odstraszania? Czy jesteśmy gotowi myśleć o wojnie nie jak ofiara, ale jak ktoś, kto umie odpowiedzieć?
Zachęcam do dyskusji.
Komentarze
Prześlij komentarz