Komentarz po debacie Brauna i Bartoszewicza

Drogi Czytelniku,

choć dziś, 13 kwietnia 2025 roku, kampania skupia się już na debacie w Końskich, do której nie zaproszono Artura Bartoszewicza, warto jeszcze na moment wrócić do poprzedniego starcia i tego, co wydarzyło się tuż po nim. Analiza tej debaty, a zwłaszcza komentarzy, pokazuje więcej niż sama scena. Wkrótce na blogu pojawi się również osobna analiza debaty z Końskich.

Ta debata i to, co wydarzyło się później, pokazały zasadniczą różnicę między Bartoszewiczem a Braunem. Bartoszewicz – może czasem zbyt emocjonalny i chaotyczny – starał się rozmawiać. Braun – osądzający, nieprzejednany, z gotowym wyrokiem.

Zwolennicy Brauna tłumaczyli jego agresywny ton zmęczeniem – dzień wcześniej był długi wywiad ze Stanowskim, wcześniej inne medialne starcia. Ale jeśli ktoś nie ma siły na merytoryczną rozmowę, to może lepiej odpocząć, niż rozdawać etykiety i potępienia.

Jego komentarz po debacie nie był analizą – był liturgią zemsty. Znów pojawiły się słowa: „zdrajca”, „precz”, „do piekła”. Znów był ogień, pochodnia i moralna wyższość. I znów – żadnego odniesienia do programu oponenta. Zamiast tego – publiczne potępienie.

Cała krytyka opierała się na jednym starym fragmencie – wypowiedzi Bartoszewicza z czasów pandemii, gdy mówił o potrzebie kontroli sanitarnej. Tak, ta wypowiedź była niefortunna. Ale ilu z nas w tamtym czasie mówiło rzeczy, które dziś brzmiałyby inaczej? Ilu ufało ekspertom i oficjalnym przekazom?

Bartoszewicz nie uciekał od tej sprawy. Powiedział jasno: ile razy można przepraszać za to samo? I słusznie zauważył, że polityka to nie tylko rozliczanie przeszłości, ale też gotowość do zmiany, refleksji i działania tu i teraz.

Nie chodzi o to, by robić z Bartoszewicza świętego. Jego ego potrafi przytłoczyć, niektóre postulaty są dyskusyjne. Ale jedno mu trzeba oddać – po debacie wyciągnął rękę i powiedział: „rozmawiajmy”.

Braun tej ręki nie podał. Braun osądził. A tu zaczyna się problem. Bo jeśli ktoś raz się pomylił – według Brauna – to na zawsze pozostaje zdrajcą. Nie ma miejsca na skruchę, refleksję, zmianę. Jest tylko wyrok. A to już nie polityka – to inkwizycja.

I nie chodzi tu tylko o Bartoszewicza. Chodzi o nas wszystkich. Bo jeśli Braun stawia moralną poprzeczkę tak wysoko, to co z resztą ludzi? Z tymi, którzy w pandemii się bali, ufali systemowi, popełniali błędy? Czy naprawdę mamy wrócić do logiki: „jedna racja – i to nasza”?

Polsce nie potrzeba świętych trybunałów. Polsce potrzeba rozmowy, wspólnoty i planu na jutro. I w tej sprawie – to nie Braun był głosem rozsądku.

To był głos pochodni. A pochodnie nie prowadzą ludzi – one ich wypalają.

Boli mnie taki rodzaj politycznego starcia. Nie dlatego, że pojawiają się kampanijne zagrywki – to jest naturalne. Boli mnie, że człowiek, który uważa się za moralny wzorzec i człowieka głębokiej wiary, popełnia podstawowy grzech Ewangelii: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”. Bo przecież i Brauna można by sądzić – i nie brakowałoby za co.

Z drugiej strony – i to też muszę powiedzieć – raził mnie momentami ton Bartoszewicza. Były z jego strony drobne przytyki i markowane ataki, które niepotrzebnie zbijały poziom rozmowy. A przecież można inaczej.

Pytanie brzmi: w którą stronę chcemy iść?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Plan ogólny - wiedza dla nie mających czasu na takie rzeczy

WOŚP na rozdrożu: od jednoczącej idei do podziałów

Najbardziej niedoceniany kandydat tych wyborów