Wiara a społeczeństwo

Drogi Czytelniku,

Dziś, w Wielką Sobotę, stojąc z koszyczkiem w ręce, złapała mnie pewna refleksja. Patrzę na ludzi wokół – każdy przyszedł z jajkiem, z chlebem, z barankiem. Jest atmosfera podniosła, uśmiechy, trochę rodzinnego zamieszania. Ale gdzie oni są przez cały rok? Ilu z tych ludzi faktycznie żyje wiarą, a ilu tylko odtwarza rytuał, bo "tak trzeba"?

Nie piszę tego z wyższości. Sam rzadko chodzę do kościoła. Ale często myślę o wierze. O tym, czym była kiedyś, a czym jest dziś. I nie chodzi mi o dogmaty czy liturgię, ale o społeczną rolę religii, która – jakby nie patrzeć – była kiedyś kręgosłupem naszej wspólnoty.

Bo zobacz... Dawniej wiara to nie była teoria. To był styl życia. Ludzie zbierali się wieczorami na wspólne modlitwy, przy pracy śpiewali religijne pieśni. Adwent czy post to nie były puste hasła – to był czas wyrzeczeń, refleksji, oczyszczenia. Jeśli ktoś umierał – sąsiedzi pomagali w pochówku. Jeśli były chrzciny, wesele, komunia – cała społeczność żyła tym wydarzeniem. Był w tym sens, wspólnota, duchowość codzienna, a nie odświętna.

Religia normowała zachowania. Była jak niepisany kodeks moralny. Mówiła: nie kłam, nie kradnij, bądź pokorny, pomagaj słabszemu. Dziś ten kod się sypie. Bo skoro wiara została zmarginalizowana, to moralność też się rozmyła. Każdy ma "swoją prawdę", a zasady są elastyczne – zależne od nastroju, trendów, TikToka. Tylko że społeczeństwo bez wspólnych wartości staje się zbiorem jednostek, nie wspólnotą.

I teraz pytanie: czy winna temu jest sama wiara? Czy może instytucja, która miała tę wiarę nieść, a dziś miota się jak Żyd po pustym sklepie? Kościół w Polsce próbuje się odnaleźć, ale nie ma nic realnego do zaoferowania. Zamiast pokazywać sens, wciąż narzuca. Zamiast kierunkować – ocenia. I zamiast przyciągać – odpycha. Jak można mówić o miłości, mając pod dywanem pedofilię, chciwość, cynizm?

A przecież można inaczej. Można pokazać, że wiara to nie formułki, ale relacja. Że Kościół to nie beton i złoto, ale ludzie. I że religia może być przestrzenią, gdzie każdy znajdzie swoje miejsce – bez ocen, bez karania, za to z nadzieją.

Może więc trzeba oddzielić wiarę od Kościoła. Oczyścić duchowość z instytucjonalnej skorupy. Odzyskać sens, który kiedyś był w pieśni, w ciszy postu, w prostym geście sąsiada niosącego pomoc. Bo może to właśnie tam – a nie w ambonie – ukrywa się Bóg.

Jeśli czytasz to przed świątecznym obiadem, między jajkiem a kieliszkiem – niech Ci to zasieje myśl. Nie jako zarzut, ale jako zaproszenie do refleksji. Bo może właśnie w tej refleksji zaczyna się prawdziwa wiara.

Wesołych, spokojnych i rodzinnych Świąt.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Plan ogólny - wiedza dla nie mających czasu na takie rzeczy

WOŚP na rozdrożu: od jednoczącej idei do podziałów

Najbardziej niedoceniany kandydat tych wyborów