Powtórne wybory, czy liczenie głosów pod ustalony wynik?
Drogi Czytelniku,
W ostatnich dniach z ust rządzącej koalicji i jej sympatyków coraz głośnijęj słychać hasła: "przeliczyć głosy!", "unieważnić wybory!", "było fałszerstwo!". Płyną skargi do Sądu Najwyższego, trwa kampania emocji i oskarżeń. Ale zanim damy się porwać tym nastrojom, warto zadać jedno proste, ale fundamentalne pytanie:
Kto mi zagwarantuje, że przy ponownym przeliczaniu głosów nie dojdzie do manipulacji tylko w drugą stronę?
Skoro pierwsze liczenie miało być "sfałszowane", to czy drugie będzie automatycznie uczciwe tylko dlatego, że teraz głośniej krzyczą przegrani? Co powstrzyma kogokolwiek przed:
- postawieniem drugiego krzyżyka na karcie do głosowania, by uczynić ją nieważną,
- podmienieniem kart lub całych worków z głosami,
- "zagubieniem" kart tam, gdzie wynik był niekorzystny,
- wywieraniem presji na członków komisji podczas ponownego liczenia?
Nie chodzi tu o teorię spiskową. Chodzi o logikę. Skoro raz podważono wynik, to zaufanie do całego procesu zostało naruszone. I bez realnych zabezpieczeń oraz konsensusu wszystkich stron politycznych, każde kolejne liczenie będzie tylko narzędziem walki politycznej, a nie przywracania sprawiedliwości.
Nie można budować państwa prawa i demokracji na zasadzie "liczymy do skutku, aż nasz wygra". Bo to nie demokracja. To anarchia w eleganckim opakowaniu.
Demokracja opiera się nie tylko na samym głosowaniu, ale na zaufaniu do procedur. Na tym, że mężowie zaufania byli, protokoły zostały podpisane, głosy policzone wspólnie. Jeśli każdy przegrany będzie krzyczał o fałszerstwie i domagał się przeliczenia bez dowodów, to z demokracji zostanie tylko teatr.
Czy można kontrolować przeliczenie? Teoretycznie tak:
- decyduje o tym Sąd Najwyższy,
- przeprowadza je PKW i komisje okręgowe,
- obecni mogą być mężowie zaufania,
- możliwi są obserwatorzy społeczni.
Ale pytanie pozostaje: czy jeśli tym razem wynik będzie "wygodny" dla władzy, to równie głośno będą krzyczeć o uczciwości? Czy tylko wtedy, gdy przeliczenie da im zwycięstwo?
Na razie wygląda to jak gra: "Nie uznajemy wyborów, dopóki ich nie wygramy".
A to prosta droga do chaosu. Nie do demokracji.
Tysiące ludzi w komisjach – z różnych środowisk, partii, zawodów – nagle „zapomniały, jak się liczy głosy”? A może po prostu wynik się komuś nie spodobał i teraz trzeba go wymienić?
Bo demokracja to nie gra do skutku. To zaufanie – albo jego brak.
Moim zdaniem? Chcą liczyć jeszcze raz głosy? Okej. Niech liczą. Ale:
- ma to być liczenie jawne,
- każdy liczący ma mieć nad sobą męża zaufania,
- żadnych komisji obwodowych – tylko PKW,
Bo to chyba dziś jedyna rzetelna instytucja, której mógłbym powierzyć tę czynność. I jeśli tego nie zrobią – to całe to "przeliczanie" będzie tylko polityczną ustawką z góry napisaną pod gotowy wynik.
Komentarze
Prześlij komentarz