WYBORY, WYBORY... I PO DEMOKRACJI?

WYBORY, WYBORY... I PO DEMOKRACJI?

Drogi Czytelniku,

Jeszcze nie opadł kurz po wyborach prezydenckich 2025, a już wybrzmiewają głośne apele: przeliczmy głosy, powtórzmy drugą turę, bo „coś nie gra”. Oczywiście najgłośniej krzyczą ci, którzy przegrali. I nie byłoby w tym może nic niezwykłego – emocje są częścią polityki – gdyby nie pewien detal. Otóż dwa lata temu, przy okazji wyborów parlamentarnych, ci sami ludzie stworzyli coś, co przeszło do historii jako "Biuro Podróży Wyborczych".

Nie pamiętasz? Już przypominam.

To była strona, która pod pozorem obywatelskiego zaangażowania zachęcała ludzi do... kombinowania. Dosłownie. Klikasz: „Głosuję w Warszawie, popieram Lewicę” – a system pokazuje Ci, gdzie warto pojechać i zagłosować, bo tam Twój głos „liczy się bardziej”. Przeliczniki x3, x4.9 – matematyka czysta, choć z demokracją nie mająca zbyt wiele wspólnego.

Mało tego. Na liście miast – tylko największe aglomeracje. Na liście partii – tylko KO, Trzecia Droga i Lewica. PiS? Konfederacja? Bezpartyjni? Zapomnij. Bo przecież demokracja to wolność wyboru – ale tylko wtedy, gdy wybierasz właściwie. Reszta może siedzieć cicho.

A dziś? Dziś te same środowiska płaczą, że „głosy ze wsi są za mocne”, że „prowincja decyduje za kraj”, że „trzeba przeliczyć”, „unieważnić”, „odłączyć województwa, gdzie wygrał Nawrocki, bo tam tylko debile mieszkają”.

Szczerze? Można by się śmiać, gdyby nie było to tak absurdalne. Bo to już nie jest walka polityczna. To jest czysta, bezczelna pogarda wobec ludzi, którzy głosowali inaczej. Tych samych ludzi, których wcześniej próbowano wyprzedzić w kolejce na skróty – licząc głos tam, gdzie się bardziej opłaca.

Ale jest jeszcze jeden element, który nie daje spokoju.

Bo zanim jeszcze doszło do II tury wyborów, zaczęły się pojawiać sugestie, że wybory powinny być „monitorowane przez UE”. A po ogłoszeniu wyniku – padają głosy, że „należy poprosić Brukselę o interwencję”. Naprawdę?

Czy Polska nie jest już suwerennym krajem? Czy wybory nie zostały przeprowadzone przez te same instytucje, które wcześniej uznawano za wzorowe – kiedy wynik pasował? A może chodzi o to, żeby wybory były ważne... tylko wtedy, gdy rozgrywają się pod czujnym okiem unijnych urzędników?

I na koniec, wisienka na tym torcie hipokryzji:

Nikt nawet nie wspomina o tym, ile kosztowałoby powtórzenie drugiej tury wyborów. Miliony złotych z kieszeni podatników. Ale przecież teraz „warto”, bo może się uda odwrócić wynik. Tymczasem, gdy ktoś rzucił pomysł powtórzenia referendum w sprawie przyjmowania uchodźców – ci sami ludzie krzyczeli, że to „marnowanie pieniędzy”, „populizm” i „granie strachem”. Wtedy każdy grosz był święty. Dziś nagle nie jest.

A żeby było jeszcze ciekawiej – wystarczy przypomnieć sprawę tzw. „wyborów kopertowych” z 2020 roku, których organizację zlecono bez podstawy prawnej, a które się nigdy nie odbyły. Poszło na nie – bagatela – ponad 70 milionów złotych. I kto był głównym winowajcą? Minister aktywów państwowych z PiS, Jacek Sasin. Tamte pieniądze rzeczywiście przepadły. Ale nikt z dzisiejszych zwolenników powtórki wyborów prezydenckich nie mówi, że „to też był koszt demokracji”. Wtedy to był „skandal”. Dziś – podobne pomysły to już „konieczność” i „odpowiedzialność państwa”.

Drogi Czytelniku,

Jeśli za każdym razem, gdy wynik wyborów nie pasuje jednej stronie, mamy wszystko odkręcać, liczyć na nowo, robić powtórki i błagać zagraniczne instytucje o ocenę, to może skończmy ten teatr. Przestańmy się oszukiwać. Bo to już nie jest kwestia demokracji. To kwestia ego, wpływów i władzy za wszelką cenę.

I choć można ludziom wmówić wiele, jedno zostaje niezmienne: prawdziwe wybory kończą się wtedy, gdy uznaje się wynik – nie wtedy, gdy się go wymusi.

Pozdrawiam Cię serdecznie ;)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Plan ogólny - wiedza dla nie mających czasu na takie rzeczy

WOŚP na rozdrożu: od jednoczącej idei do podziałów

Najbardziej niedoceniany kandydat tych wyborów