Stare domy – zapomniane historie żyjących w nich ludzi
Drogi Czytelniku,
Jako geodeta zjeździłem kawał Polski. Widziałem pola, lasy, nowe osiedla i stare wsie, ale najbardziej w oczy rzuca mi się jedno: domy-widma. Stoją na uboczu, z zapadniętym dachem, krzywym płotem, powybijanymi szybami. Czasem już tylko mury zostały. Czasem wciąż wisi firanka.
I człowiek patrzy na to i myśli: kto tu kiedyś żył? Jaką historię kryje to miejsce?
Bo przecież te domy to nie były nigdy tylko cegły i dachówka. To były żywe organizmy – dom matki tulącej dziecko do snu, dom ojca wracającego z pola, dom babci podsuwającej herbatę wnukom, dom dziadka uczącego młodego, jak się ostrzy kosę. To były miejsca pierwszych miłości i ostatnich pożegnań. Miejsca, gdzie rodziny się kłóciły, godziły, śmiały do rozpuku, płakały po nocach.
Często, kiedy staję obok takiego domu, wyobrażam sobie dzieci ganiające gęsi po podwórku. Gospodynię, co z koszykiem idzie do kurnika. Albo staruszków siedzących na ławce przed domem, którzy opowiadają, jak to drzewiej bywało, jak się żniwa robiło, jak się chodziło na zabawy. I łapię się na tym, że potrafi się łza w oku zakręcić.
Bo to wszystko było. To nie bajka. To nie obraz z filmu. To życie, które gdzieś się rozpłynęło – razem z ludźmi, którzy odeszli. A teraz ich domy milczą. Coraz ciszej. Coraz mniej dumnie. I nikogo to już nie obchodzi.
Nie jeden z nas jeździł za dzieciaka na wieś do babci i dziadka – właśnie do takiego domu. Spędzał tam wakacje, czasem weekendy wiosną czy jesienią. Może tam uczył się chodzić, może pierwszy raz się zakochał. A potem… dziadkowie odeszli. Dom został. Rodzice, żyjąc w mieście, sprzedali go komuś, kto go zburzył – albo zostawił i tak sobie gnije, bo jest „niepotrzebny”. Jakby wspomnienia dało się wyrzucić na śmietnik.
Te domy-widma, o których piszę, często stoją w samym środku wsi. Często to ruiny siedlisk – nie jeden, a kilka domów pod rząd. Wioski się wyludniają. Zostaje pięciu gospodarzy na krzyż, którzy przejęli ziemię, a domy po sąsiadach rozpadają się. Czasem już nie da się ich odratować – są zbutwiałe, grożą zawaleniem. I właśnie wtedy kończy się historia. Wtedy umiera pamięć.
Mam takie przemyślenie, że pamięć o nas – nasze emocje, zachowania, słowa i czyny – nie kończy się wraz z naszym odejściem z tego świata. Ona kończy się wtedy, gdy znika dom. Gdy przestaje istnieć miejsce, które nas pamięta. Gdy nie ma już murów, które coś widziały, ani drzwi, które ktoś kiedyś trzaskał ze złości albo otwierał z miłością.
Czemu nikt nie chce tych domów? Czemu nie chcemy ratować miejsc, w których żyło się prawdziwie? Bo za dużo papierów? Bo się nie opłaca? Bo lepiej postawić nowe z karton-gipsu na działce pod marketem?
A może po prostu nie umiemy już patrzeć sercem? Może się boimy, że jak wejdziemy do takiego domu, to usłyszymy zbyt wiele – i nie będziemy umieli odejść?
Drogi Czytelniku, jeśli gdzieś za Twoim domem, w lesie albo na skraju wsi, stoi taki stary dom – nie odwracaj wzroku. Podejdź. Posłuchaj. Zobaczysz, że on wciąż mówi. Tylko trzeba chcieć usłyszeć.
Bo prawdziwe dziedzictwo nie jest w muzeach, tylko w zapomnianych kątach tej ziemi.
Komentarze
Prześlij komentarz