Polska wobec zagrożeń: radary za dekadę, fabryki za lata i… polityka na pokaz
Drogi Czytelniku, wrzesień 2025 daje nam doskonały obraz tego, jak wygląda polska polityka bezpieczeństwa. Dużo fanfar, wielkie słowa, milionowe kontrakty, ale kiedy przychodzi do konkretów, to nagle okazuje się, że wszystko będzie – tylko nie teraz.
Weźmy choćby radary. 2 września podpisano kontrakt na 46 radarów pasywnej lokalizacji z PGZ-Narew, wart 5,8 miliarda złotych. Sukces? Politycy klaszczą, media robią nagłówki. Tylko że pierwsze urządzenia trafią do Polski dopiero w 2030 roku, a całość dopiero w 2038. I tu jest właśnie problem. Bo wielu analityków mówi wprost – Rosja może być gotowa do ataku na Polskę około 2030 roku. Czyli co? Pierwsze radary dostaniemy wtedy, gdy może już być za późno. Nacieszymy się nimi najwyżej symbolicznie, jak ktoś stawia kwiaty na grobie.
Fabryki amunicji – druga „duma narodowa”. 2 lipca ogłoszono, że Polska zainwestuje 2,4 miliarda złotych w zakłady produkujące pociski kalibru 155 mm. Cel? 150 tysięcy rocznie, a docelowo nawet 180 tysięcy. Brzmi nieźle, tylko że zdolności mają ruszyć dopiero pod koniec 2027 albo w 2028 roku. A do tego czasu co? Będziemy dalej żebrać u sojuszników. Ale nawet jak już ruszymy z produkcją, to zobacz skalę. Przez trzy lata wyprodukujemy może pół miliona pocisków. Tymczasem Ukraina dziennie potrafi wystrzelić 5–9 tysięcy sztuk. W trzy lata zrobimy tyle, co oni zużyją w miesiąc. To pokazuje skalę naszej „samowystarczalności”.
Na tym tle wychodzi premier Donald Tusk i mówi o „zdecydowanych działaniach” wobec naruszeń polskiej przestrzeni powietrznej. I znowu – jakie działania? Bo fakty są takie, że po 2023 roku na nasze terytorium spadały rakiety i drony. Ludzie widzieli je na polach, w lasach, czasem coś wybuchło, a reakcja państwa była albo spóźniona, albo żadna. I historia zatoczyła koło. 6 września, w Majdanie-Sielcu pod Zamościem, na pole spadł dron. Policja mówi, że bez cech wojskowych, pewnie przemytniczy. Wojsko, prokuratura, pełna obstawa. A politycy? Cisza. To są te „zdecydowane działania”? Dron leży, służby się kręcą, a państwo milczy.
I nagle w tym całym bajzlu wyrasta prezydent Karol Nawrocki. 3 września spotkał się w Białym Domu z Donaldem Trumpem. Trump, znany z tego, że potrafi rozstawiać po kątach przywódców Europy, tym razem spotkał partnera, który nie dał się zdominować. Nawrocki wypadł naprawdę dobrze – spokojnie, pewnie, bez kompleksów. Choć nie jestem jego zwolennikiem, trzeba uczciwie przyznać: daje radę.
A dzień później – w Rzymie – Giorgia Meloni. Oficjalnie rozmawiali o umowie Mercosur i wspólnej obronie europejskiego rolnictwa. Konkretne tematy, wspólne stanowisko. Ale patrząc na to z boku, Drogi Czytelniku, wyglądało to bardziej jak romantyczna scena niż dyplomatyczne spotkanie. Meloni patrzyła na Nawrockiego jak nastolatka na pierwszą randkę – błysk w oku, uśmiech, ta aura „wszyscy inni mogą sobie iść, ja mam swojego wybrańca”. I powiedzmy to żartobliwie, ale szczerze – gdyby nie protokół i fakt, że Nawrocki jest żonaty, to kto wie, czy to spotkanie nie skończyłoby się bardziej „po włosku” niż politycznie. 😂
I tu właśnie jest sedno. Bo polityka to nie tylko dokumenty, umowy i kontrakty. To też wizerunek, relacje i atmosfera. A w tej atmosferze Polska nagle wygląda inaczej – nie jak chłopiec do bicia, tylko jak ktoś, z kim warto rozmawiać.
Tak więc mamy radary, które przyjadą, kiedy już może być za późno. Fabryki amunicji, które dadzą nam tyle, co Ukraina zużywa w miesiąc. Premiera, który rzuca wielkie słowa, a gdy dron spada na pole, zapada cisza. I prezydenta, który – ku zaskoczeniu wielu – zaczyna wyglądać na lidera, a nie statystę.
To jest nasza Polska w 2025 roku. Mieszanka nadziei i rozczarowań. Sukcesów na papierze i słów bez pokrycia.
Bo prawda jest prosta: Polska ma działać, nie przekonywać.
Komentarze
Prześlij komentarz