A może dało by radę inaczej?...

Drogi Czytelniku!

Czasami mam wrażenie, że wszystko w Polsce kręci się w kółko.
Co parę lat te same twarze, te same slogany, te same kłótnie. Raz PiS, raz PO, raz ktoś „trzeci”, który zaraz i tak się z kimś połączy albo rozpadnie. Wybory prezydenckie, które dopiero co przeżyliśmy, były tego idealnym przykładem — kampania zamieniła się w teatr, a właściwie w jarmark. Obrzucanie się błotem, wzajemne oskarżenia, pustka w środku. Słuchało się tego wszystkiego i człowiek miał ochotę wyłączyć telewizor.

Bo powiedzmy sobie szczerze — na kogo dzisiaj głosować?
Z jednej strony obietnice o nowoczesnej Polsce, z drugiej moralne kazania i straszenie. Z każdej strony piękne słowa, a potem… cisza.
Nikt nie mówi o zwykłych ludziach. O małych miastach, wsiach, o Polsce powiatowej — tej prawdziwej Polsce, w której ludzie wstają o piątej, żeby iść do pracy, ogarnąć dzieci, zapłacić rachunki i po prostu przeżyć miesiąc.

Patrzę na to i widzę jedno: nie mamy w Polsce partii, która naprawdę wyrasta z ludzi.
Mamy partie z Warszawy, z dużych miast, z biur i konferencji. Ale nie mamy partii z gminy, z powiatu, z małego miasteczka. Takiej, która rozumie, że Polska to nie tylko stolica i studia w centrum Warszawy, ale też traktor, szkoła podstawowa w gminie i stara Skoda zarejestrowana w powiecie ostródzkim.

I tak sobie pomyślałem — a może da się inaczej?
Nie jako kolejna partia, nie jako „nowy ruch”, tylko jako rozmowa o tym, jak mogłoby być, gdybyśmy w końcu zaczęli myśleć o państwie nie jak o polu bitwy, tylko jak o wspólnym gospodarstwie.
Nie interesuje mnie ani prawica, ani lewica — interesuje mnie zdrowy rozsądek.

Bo prawda jest taka, że każda strona ma w czymś rację.
Lewica mówi mądrze o edukacji, nauce, o pomocy dla ludzi, którzy naprawdę jej potrzebują — i w tym nie ma nic złego. Ale jeśli pomoc społeczna staje się stylem życia, a nie wsparciem na trudny moment, to jest zwykłe marnotrawstwo.
Z kolei prawica dobrze mówi o wartościach, o odpowiedzialności i pracy, tylko często zapomina, że państwo to nie korporacja — że ludzie potrzebują też bezpieczeństwa, wsparcia, czasem zwykłej ulgi.

Dlatego chcę szukać środka. Nie kompromisu między kłótniami, tylko innego sposobu myślenia.
Nie liberalizmu z jednej strony i nie socjalizmu z drugiej, tylko czegoś, co jest naprawdę nasze — polskie, lokalne, praktyczne.
Bo ja nie chcę tworzyć partii.
Chcę tworzyć rozmowę.

Rozmowę o tym, jak mogłoby wyglądać państwo, które działa, a nie przekonuje.
Państwo, które nie tłumaczy, że „trzeba poczekać na ustawę”, tylko robi to, co oczywiste.
Które dba o obywatela, bo to się zwyczajnie opłaca — wszystkim.
Może to naiwne. Może ktoś powie, że to kolejny projekt polityczny.
Ale jeśli nikt nie zacznie mówić o tym spokojnie, bez krzyku i bez partyjnego logo w tle, to dalej będziemy stać w miejscu, kłócąc się o to, kto bardziej kocha Polskę.

Więc niech to będzie początek.
Nie programu. Nie kampanii.
Tylko rozmowy o tym, że można inaczej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Plan ogólny - wiedza dla nie mających czasu na takie rzeczy

WOŚP na rozdrożu: od jednoczącej idei do podziałów

Najbardziej niedoceniany kandydat tych wyborów