Czy naprawdę potrzebujemy wojny, by się obudzić?

 Drogi Czytelniku,

Czasami mam wrażenie, że Polacy to naród, który potrafi przetrwać wszystko, ale nie potrafi wyciągać wniosków. Przechodziliśmy przez rozbiory, powstania, okupacje, transformacje i kryzysy. Zawsze potrafiliśmy się podnieść, ale nigdy nie nauczyliśmy się chodzić prosto. Zawsze zgarbieni, jakby z przyzwyczajenia, z oczami spuszczonymi w dół, bo przecież „nam się nie uda”. Tak właśnie wygląda nasza mentalność – wychowana na romantycznym cierpieniu, a nie na budowaniu. Wciąż słyszę, że polskość to ofiara, że patriotyzm to łzy i znicze. A ja coraz częściej myślę, że patriotyzm to nie wzruszenie – to odpowiedzialność. To codzienna praca, uczciwość, umiejętność tworzenia. Tymczasem od najmłodszych lat uczymy dzieci historii klęsk, a nie historii zwycięstw. Uczymy, że mamy się wzruszać, nie działać. Znamy daty powstań, ale nie znamy dat, kiedy Polska była największa w Europie. Wiemy, jak ginęliśmy, ale nie wiemy, jak wygrywaliśmy. To jest, moim zdaniem, największa rana naszej tożsamości – utraciliśmy pamięć o sile, zostawiając sobie tylko pamięć o cierpieniu. I dopóki nie odwrócimy tego myślenia, będziemy wciąż narodem, który wspomina porażki, zamiast planować zwycięstwa.

Wszystko zaczyna się w szkole. To tam dzieci uczą się, czym jest kraj i jakie mają wobec niego obowiązki. Ale dzisiejsza szkoła nie wychowuje ludzi czynu, tylko ludzi strachu. System edukacji to zbiór schematów i testów, które uczą, jak zdać, a nie jak myśleć. Wychowujemy pokolenia, które potrafią pisać rozprawki o wolności, ale nie potrafią być wolne w praktyce. Uczymy dzieci pojęć, nie uczymy konsekwencji. A potem te dzieci dorastają, idą do polityki i rządzą tak, jak ich nauczono – bez odpowiedzialności, za to z podręcznym zestawem gotowych haseł. Przez lata powtarzam, że państwo zaczyna się w szkole, bo jeśli szkoła nie uczy dumy, kompetencji i logicznego myślenia, to potem całe państwo działa jak szkoła, w której nikt nie zna planu lekcji. Mamy ministerstwa pełne teoretyków, którzy nigdy nie zbudowali niczego w realnym świecie, a mimo to decydują o losach gospodarki, edukacji, energetyki. I to widać. Widać w każdej decyzji podejmowanej bez zrozumienia, bez rachunku, bez planu. W Polsce od dawna rządzą humaniści w złym tego słowa znaczeniu – nie ludzie wrażliwi, tylko ludzie, którzy myślą emocjami zamiast faktami. A państwo, które działa na emocjach, wcześniej czy później musi się rozpaść. Bo emocje potrafią poruszyć tłum, ale nigdy nie zbudują mostu, szkoły ani elektrowni.

Nie wierzę już w demokrację rozumianą jako prawo wszystkich do wszystkiego. Demokracja, która nie wymaga odpowiedzialności, staje się farsą. Wybory zamieniają się w festiwal obietnic, a władza w konkurs popularności. Każdy może głosować, nawet jeśli nie ma pojęcia, jak działa państwo, budżet czy prawo. I to nie jest żadna „równość” – to po prostu absurd. Bo jak można powierzać decyzję o kierunku państwa komuś, kto nie rozumie jego mechanizmów? Dlatego, od jakiegoś już czasu, mówię o demokracji selektywnej – nie po to, żeby wykluczać, ale po to, żeby chronić wspólne dobro przed głupotą i populizmem. Wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, że żeby głosować, trzeba zdać prosty test wiedzy o państwie. Żadnych filozofii, żadnej ideologii – tylko podstawy: co to jest deficyt, kto uchwala budżet, jakie są obowiązki obywatela. Kto nie wie, nie decyduje. I nagle skończyłby się populizm. Bo decyzje zaczęliby podejmować ludzie, którzy rozumieją ich konsekwencje. To nie byłaby rewolucja. To byłby początek normalności.

Patrzę dziś na Europę i widzę kontynent, który płaci rachunek za własne grzechy. Zachód przez stulecia budował swoje bogactwo na kolonialnym rabunku. Rabowali kontynenty, wyzyskiwali narody, tworzyli imperia oparte na ludzkiej krzywdzie. I teraz przyszedł czas zapłaty. Migracje, kryzysy, upadek moralny, rozchwiane społeczeństwa – to nie przypadek, to rachunek. I problem polega na tym, że ci, którzy ten rachunek wystawili, chcą, byśmy zapłacili go razem z nimi. A ja mówię jasno: my tych długów nie zaciągaliśmy. Polska nie miała kolonii, nie budowała fortun na niewolnictwie, nie żyła kosztem świata. Przeciwnie – to my byliśmy tymi, których rabowano. A dziś próbuje się wmówić nam, że musimy solidarnie ponieść odpowiedzialność za cudze błędy. Nie. Nie tym razem. Polska ma prawo bronić swoich interesów i swojej niezależności. I jeśli znów ktoś będzie chciał nas wciągnąć w cudzą wojnę, powinniśmy mieć odwagę powiedzieć „nie”. Nie dlatego, że jesteśmy tchórzami, ale dlatego, że nauczyliśmy się wreszcie myśleć własną głową.

Bo Zachód się sypie. Ameryka traci wpływy, Chiny rosną w siłę, Niemcy stają na krawędzi gospodarczego spowolnienia, a Unia Europejska zamienia się w biurokratyczny teatr. Wszyscy wkoło walczą o przetrwanie, a my stoimy pośrodku – ani niezależni, ani lojalni, ani przygotowani. Polska mogłaby być jednym z filarów nowego ładu, gdyby miała strategię. Gdybyśmy rozwijali to, co mamy: własne surowce, przemysł, energię, ludzi. Ale my zamiast budować, likwidujemy. Zamiast unowocześniać kopalnie, zamykamy je. Zamiast inwestować w technologię, sprowadzamy prąd z zagranicy. Zamiast wspierać przedsiębiorców, karzemy ich podatkami. Państwo, które powinno działać, próbuje przekonywać. A przecież mój główny postulat jest prosty: Państwo ma działać, nie przekonywać. Nie potrzebujemy więcej konferencji prasowych, tylko decyzji. Nie więcej gadania o patriotyzmie, tylko ludzi, którzy go pokazują w codziennej pracy.

Największym problemem dzisiejszej Polski nie jest bieda, tylko bierność. Żyjemy w społeczeństwie, które nie wymaga, tylko czeka. Zasiłek stał się sposobem na życie, a „święty spokój” walutą polityczną. Ludzie dali się kupić za obietnice, które nie mają pokrycia, i za emocje, które trwają do następnych wyborów. To nie jest już społeczeństwo obywateli, tylko społeczeństwo klientów. Każdy czegoś chce, ale nikt niczego nie daje od siebie. A przecież państwo to nie sklep, w którym można coś „dostać”. Państwo to wspólny dom, który albo razem budujemy, albo razem rozpadnie się w proch. Dlatego potrzebujemy nowego kręgosłupa moralnego – czegoś, co nazwałem Kodeksem Życia Publicznego. To miałby być zestaw zasad, które stoją ponad partiami, ponad interesami, ponad modami. Zasady oparte na prostych wartościach: uczciwość, odpowiedzialność, służba, przyzwoitość. Wiem, że wielu powie, że to utopia. Ale jeśli nie wrócimy do podstaw, to nawet najlepsze reformy nie przetrwają. Bo żadne państwo nie utrzyma się bez moralnego fundamentu.

Kiedy patrzę na współczesny świat, widzę, że wielu ludzi zaczyna wierzyć, że tylko wojna może „zresetować system”. Ale wojna niczego nie resetuje. Wojna tylko kończy to, co zniszczyła głupota. To nie wojna jest potrzebna, tylko przebudzenie. Reset mentalny, nie militarny. Musimy na nowo zrozumieć, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i co chcemy po sobie zostawić. Bo dziś Polska nie potrzebuje rewolucji – Polska potrzebuje powagi i spokoju wewnętrznego. Świadomości, że prawdziwa niepodległość nie polega na tym, że ktoś da nam gwarancję bezpieczeństwa, tylko na tym, że potrafimy sami o siebie zadbać. I że potrafimy myśleć długofalowo, nie od wyborów do wyborów.

Drogi Czytelniku, świat pędzi w niebezpiecznym kierunku. Europa tonie w długu i chaosie, Zachód szuka winnych, Chiny stoją spokojnie i obserwują. A Polska stoi pośrodku – z ogromnym potencjałem, ale bez planu. I jeśli nic się nie zmieni, historia znowu nas zaskoczy. Ale tym razem nie będzie już komu pisać podręczników. Dlatego dziś powtarzam to, co czuję najmocniej: nie potrzebujemy wojny, żeby się obudzić. Potrzebujemy świadomości, że historia znowu puka do naszych drzwi. I jeśli się nie ruszymy, znów napisze nas bez nas.

Odrodzenie nie zaczyna się od rewolucji. Odrodzenie zaczyna się od myślenia. Od uczciwości wobec siebie, odwagi powiedzenia prawdy i gotowości do pracy. Bo państwo to nie magia. To ludzie. To ja, Ty i każdy, kto codziennie wykonuje swoją robotę porządnie, z poczuciem, że robi to dla czegoś więcej niż własny interes.

Dlatego powtórzę to raz jeszcze, tak jak chcę, by wybrzmiało:
Państwo ma działać, nie przekonywać.
I tego, Drogi Czytelniku, powinniśmy się wreszcie nauczyć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Plan ogólny - wiedza dla nie mających czasu na takie rzeczy

WOŚP na rozdrożu: od jednoczącej idei do podziałów

Najbardziej niedoceniany kandydat tych wyborów