Dwa lata zmarnowane. Polska, która miała być normalna, tonie w obłudzie
Drogi Czytelniku,
minęły prawie dwa lata, odkąd Donald Tusk i jego koalicja przejęli władzę w Polsce. Dwa lata od tamtego symbolicznego, trzynastego grudnia, który miał być początkiem „nowej normalności”. Miał być powrót do demokracji, do Europy, do „europejskich wartości”, miało być przywrócenie praworządności, wolnych mediów, zaufania i stabilności. Miała wrócić Polska rozsądna, spokojna i poukładana. Ale zamiast nowego początku dostaliśmy starą rzeczywistość – tylko z nowymi twarzami. Bo przez te dwa lata rząd, który miał odbudować państwo, stał się jego najskuteczniejszym grabarzem.
Zamiast planu na przyszłość dostaliśmy polityczny rewanż, zamiast reform – czystki, zamiast współpracy – arogancję. To nie był marsz w stronę nowoczesnej Polski, tylko powrót do przeszłości w wersji „deluxe” – z uśmiechami, ładnymi garniturami i medialną narracją, że teraz wszystko jest dobrze, bo „tamci już nie rządzą”. To jest właśnie największe oszustwo tej władzy – przekonanie ludzi, że wystarczyło odsunąć poprzedników, żeby Polska nagle rozkwitła. Tymczasem nic nie rozkwitło. Przeciwnie – państwo się zwija, tylko ciszej, spokojniej i bardziej elegancko.
Hasło „powrotu do Europy” okazało się pustym frazesem. Nie było żadnego powrotu, żadnego umocnienia naszej pozycji, żadnych negocjacji na korzyść Polski. Było tylko klęczenie przed Brukselą i podpisywanie wszystkiego, co podsunęli eurokraci. W imię „europejskości” zgodzono się na rozwiązania, które uderzają w nasz przemysł, rolnictwo i energetykę. Polska znów stała się klientem, nie partnerem. A premier, który mówił, że „odzyskał Europę”, w rzeczywistości po prostu oddał Polskę w czyjeś ręce – byle mieć ładne zdjęcie w unijnym korytarzu i błogosławieństwo Komisji Europejskiej.
Podobnie jest z tymi mitycznymi miliardami z KPO, którymi rząd chwali się przy każdej okazji. Mówią o „odblokowanych środkach”, o „historycznym sukcesie”, o „milionach euro na modernizację”. Ale prawda jest taka, że te pieniądze nie trafiły do ludzi. Projekty stoją w miejscu, samorządy nie wiedzą, jak aplikować, a urzędnicy rozpisują „plany wdrożeniowe”, których nikt nigdy nie widział. A to, co już rozdano, to gotowy podręcznik patologii. Z funduszy, które miały rozwijać innowacje, finansowano prywatne fundacje, kluby towarzyskie i firmy-krzaki. Wśród beneficjentów znaleźli się ludzie powiązani z partią rządzącą, a wśród projektów — takie absurdy jak kluby swingersów, pseudo-inkubatory kreatywności i organizacje, które istniały tylko na papierze. Pieniądze, które miały pójść na modernizację Polski, rozpłynęły się w sieci znajomości, kumoterstwa i cynizmu.
I najgorsze jest to, że to nie są środki bezzwrotne. To są pożyczki, które Polacy będą spłacać przez lata. My – zwykli obywatele – zapłacimy za to, że elity sfinansowały sobie zabawki, projekty, „programy integracyjne” i pozorne sukcesy. W telewizji zobaczymy kolorowe grafiki i hasła o „europejskim wsparciu”, a w realnym życiu – coraz większy dług i coraz mniej efektów. To nie są odzyskane miliardy. To są przewalone miliardy, które zamieniono w polityczny show.
Podobnie wygląda słynna „praworządność”. Mówiono o naprawie państwa, o odbudowie niezależnych instytucji, o końcu upartyjnienia. A wyszło jak zawsze. PiS miał swoich ludzi, dziś Tusk ma swoich. Wymieniono nazwiska, ale mechanizm został ten sam. Media publiczne przejęto siłą, sądy upolityczniono na nowo, komisje śledcze zamieniono w cyrk dla kamer. Praworządność po nowemu to po prostu partyjny monopol ubrany w słowa o demokracji. Bo według tej władzy państwo prawa to takie, w którym „nasi mogą wszystko, a inni nie mają prawa do niczego”.
A co z ludźmi? Co z obietnicą, że „państwo będzie znów dla obywatela”? Utrzymano 800+, podniesiono płacę minimalną, obiecano darmowe leki dla seniorów – i na tym lista się kończy. Wszystko to brzmi ładnie, ale realna siła nabywcza Polaków spadła, a inflacja, choć niższa niż rok temu, wciąż zjada wypłaty. Ludzie płacą więcej za prąd, paliwo, żywność, czynsze. Emeryci dostali puste obietnice, młodzi – kredyty, których nie dostaną, przedsiębiorcy – kolejne formularze do wypełnienia. Państwo niby pomaga, ale tak naprawdę tylko przeszkadza, a potem ogłasza to pomocą.
Rząd mówi o „spokoju”. Że skończyły się awantury, że w telewizji ciszej, że nie ma już wojny domowej. Ale ta cisza nie jest znakiem spokoju – to cisza po demontażu. Media milczą, bo są znowu kontrolowane. Urzędnicy siedzą cicho, bo wiedzą, że jedna niewygodna wypowiedź może ich kosztować stanowisko. Rolnicy protestują, przedsiębiorcy się duszą, samorządy toną w długach – tylko że tego nikt nie pokazuje. Bo w telewizji wszystko gra. Polska jest spokojna, europejska, uśmiechnięta. Tylko że to już nie jest cisza pokoju, to jest cisza propagandy.
A ta cała „nowoczesność”? To kolejny mit. Nowoczesność nie polega na tym, że minister zrobi sobie zdjęcie w Brukseli, tylko na tym, że w kraju powstają fabryki, inwestycje, technologie, elektrownie, koleje. Tymczasem przez dwa lata nie ruszono żadnego dużego projektu gospodarczego. Nie ma energetyki jądrowej, nie ma strategii przemysłowej, nie ma reformy administracji, nie ma inwestycji państwowych. Są za to konferencje, panele i hasztagi o „zielonej transformacji”. Polska nowoczesność po tuskowej linii to PowerPoint i PR, a nie rozwój.
Wszystko to spina jedno zdanie, które jest dziś prawdziwym fundamentem tego rządu: „Nie dopuśćmy, żeby wrócili tamci.” To nie jest już program – to emocjonalny szantaż. Nie ma planu, nie ma idei, jest tylko straszenie PiS-em. To już nie walka o władzę, tylko utrzymywanie lęku, byle przetrwać. Tylko że władza, która trwa dzięki strachowi, a nie zaufaniu, jest władzą słabą. A społeczeństwo, które wybiera mniejsze zło, nigdy nie wybierze dobra.
I tak oto po dwóch latach mamy państwo w stanie dryfu. Bez reform, bez planu, bez wizji. Można by się tłumaczyć, że „potrzeba czasu”, że „PiS zostawił ruiny”. Ale to nie jest kwestia czasu – to kwestia kompetencji i uczciwości. Bo przez dwa lata można było zrobić bardzo wiele: ruszyć z reformą zdrowia, uprościć podatki, odblokować budownictwo, stworzyć plan wsparcia dla małych gmin, przygotować strategię dla energetyki. Nie zrobiono nic z tego. Zrobiono tylko czystki, nominacje, nagrody i autopromocję. To nie brak czasu. To brak woli i odpowiedzialności.
Dwa lata rządów Tuska to zmarnowany czas dla Polski. Zamiast nowego otwarcia mamy starą butę. Zamiast spokoju – bezruch. Zamiast reform – PR. Zamiast polityki państwowej – plemienną walkę o wpływy. Polska znowu ugrzęzła w jałowej wojnie, tylko że tym razem nie między partiami, ale między iluzją a rzeczywistością.
Drogi Czytelniku, to nie jest już kwestia sympatii partyjnych. To kwestia odpowiedzialności. Państwo przestało działać, a my wszyscy płacimy za to każdego dnia – w rachunkach, podatkach, frustracji i braku perspektyw.
W kolejnych wpisach będę pokazywał, jak można to zmienić. Nie przez slogany, nie przez PR, tylko przez zdrowy rozsądek i konkretne rozwiązania. Bo Polska nie potrzebuje cudów. Polska potrzebuje ludzi, którzy zaczynają myśleć, a nie wierzyć.
Pamiętaj: Polska ma działać, nie przekonywać. 👍🏻🖐🏻
Komentarze
Prześlij komentarz