Młodzi nie muszą uciekać. Polska gminna może być domem.

Drogi Czytelniku,

w poprzednim tekście pisałem, że w Polsce brakuje rozmowy o tym, jak mogłoby być.
Nie o kłótniach, nie o hasłach, ale o prawdziwych rozwiązaniach dla zwykłych ludzi.
Dziś chcę Ci pokazać jedno z nich – bardzo proste, bardzo możliwe, i bardzo potrzebne.
Bo jeśli naprawdę chcemy zatrzymać młodych w Polsce, to musimy im dać nie ulotki o patriotyzmie, tylko realne warunki do życia.

W ostatnich latach tysiące młodych ludzi zrezygnowało z marzenia o własnym domu.
Nie dlatego, że nie chcą, tylko dlatego, że nie mają jak.
Banki zamieniły kredyt w pułapkę, w której człowiek spłaca przez 30 lat dwa razy więcej, niż pożyczył.
Młodzi nie potrzebują kolejnych „bezpiecznych kredytów” z dopłatami, które tylko pompują ceny.
Potrzebują nowego modelu finansowania, który nie będzie oparty na zysku prywatnych banków, tylko na wspólnym interesie państwa i obywatela.

I tu pojawia się rola KOWR.
Instytucji, która przez lata zajmowała się ziemią rolną, a dziś mogłaby zająć się czymś ważniejszym — ludźmi.
To KOWR, a nie bank, mógłby udzielać kredytu społecznego na budowę lub zakup domu w małych miejscowościach.
Na prostych zasadach: 2–3% oprocentowania, bez prowizji, bez wymyślnych ubezpieczeń.
Nie spłacasz prywatnemu bankowi – spłacasz państwu.
Państwu, które i tak finansuje system mieszkaniowy, tylko w dużo mniej efektywny sposób.

Różnica jest ogromna.
Bo tu nikt nie zarabia na Twoim długu.
KOWR nie potrzebuje „marży”, tylko zwrotu kosztów inwestycji, które potem wracają do systemu i pozwalają finansować kolejne domy, kolejne mieszkania, kolejne gminy.
To nie rozdawnictwo, tylko inwestycja obrotowa w ludzi.
Państwo pomaga raz — i ta pomoc wraca z odsetkami w naturze: w podatkach, w nowych rodzinach, w stabilnych społecznościach.

Tak samo można odbudować całe miejscowości.
KOWR odnawia pustostany, finansuje remonty, a gmina wnosi swoją część – działkę, przyłącza, plan zagospodarowania, albo pracę własnych firm.
Nie wszystko trzeba robić za pieniądze.
Czasem wystarczy wymienić się odpowiedzialnością.

Gmina może spłacać swoje zobowiązania wobec państwa nie w gotówce, ale w udziałach z zysków: z podatków, z najmu, z lokalnych działalności, które powstaną dzięki nowym mieszkańcom.
Zamiast „brać dotacje”, może po prostu współpracować – i zarabiać razem z państwem na rozwoju.
Bo każda złotówka zainwestowana w nową rodzinę, w nowy sklep, w nowe życie — wraca wielokrotnie.

Do tego trzeba dorzucić jeszcze jeden element: ulgi podatkowe dla firm, które odważą się wyjść z miast i zainwestować w mniejszych gminach.
Prosty mechanizm: rejestrujesz działalność w gminie, zatrudniasz lokalnych mieszkańców – płacisz mniej CIT-u.
Im więcej osób zatrudniasz, tym większa ulga.
W efekcie duże firmy zaczynają opłacać się nie w Warszawie, tylko w mniejszych ośrodkach.
A tam, gdzie pojawia się praca, zaraz pojawia się życie.

Państwo też musi w tym uczestniczyć.
Nie jako kontroler, ale jako partner.
Budując infrastrukturę: drogi, światłowody, transport publiczny, przedszkola, szkoły.
Nie „kiedyś tam”, tylko równolegle z rewitalizacją.
Bo dom bez drogi, szkoły i internetu to tylko ładny budynek.
A prawdziwe życie zaczyna się wtedy, gdy człowiek może rano zawieźć dziecko do szkoły, po południu zrobić zakupy i wieczorem usiąść na tarasie z myślą, że to wszystko ma sens.

To wszystko jest do zrobienia.
Nie potrzeba nowego ministerstwa, nie potrzeba kolejnych ustaw.
Trzeba tylko chcieć.
Trzeba przestać mówić, że się nie da — i zacząć robić to, co od dawna jest oczywiste.

Bo Polska gminna to nie przeszłość.
To przyszłość, która jeszcze nie zdążyła się wydarzyć.
Jeśli tylko damy jej szansę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Plan ogólny - wiedza dla nie mających czasu na takie rzeczy

WOŚP na rozdrożu: od jednoczącej idei do podziałów

Najbardziej niedoceniany kandydat tych wyborów